sobota, 15 marca 2014

Peru - podsumowanie i zakonczenie

Staram sie zrozumiec, dlaczego nie spodobalo mi sie Peru. Dlaczego, pomimo, ze tak blisko, Peru jest diametralnie rozne od Ekwadoru. Dlaczego po drugiej stronie brudnej rzeki granicznej zaczyna sie inny swiat.
Peruwianczycy chwala sie, ze ich kraj taki bogaty, w zloto, srebro, mineraly, rope naftowa... A jednak to w Ekwadorze wszystko jest tansze, za godzine podrozy autobusem placi sie 1 dolar (w Peru ceny transportu przewyzszaja polskie), drogi sa nowsze i lepsze niz w niejednym europejskim kraju, a ludzie, zwyczajnie wydaja sie szczesliwsi.
W Ekwadorze czulam sie bezpieczniej niz w Polsce, a w Peru, choc ostatecznie nic zlego mi sie nie przydarzylo, co chwile uprzedzano mnie o potencjalnie oczekujacych mnie niebezpieczenstwach, a poznani turysci opowiadali mrozace krew w zylach historie.
Co jeszcze z roznic? W Peru DEFINITYWNIE nie nalezy chorowac (wizyta u lekarza niebezpieczna i kosztowna, wizyta w aptece bezcelowa), w Ekwadorze zupelnie za darmo wyleczylam sobie zeby (chociaz do jakosci tego leczenia mam powazne zastrzezenia), a w aptece bez problemu mozna dostac wsyzstko, czego sie potrzebuje (w tym leki wycofane w Polsce ze sprzedazy i wszystkie leki, ktore powinny byc na recepte - bez komentarza).
Jeszcze dodam roznice w poziomie wyksztalcenia i kultury osobistej ludzi - nie mowie ze w Ekwadorze jest dobrze, ale w Peru naprawde az mi sie plakac chcialo. Z gorszych rzeczy wymienie grozace smiercia przechodzenie przez ulice w miastach i takie gory smieci, ze ulicy spod nich nie widac (wyrzucanie smieci przez okno samochodu nie jest niczym dziwnym czy niestosowanym).
I dlaczego tak? Wojny, w tym domowe, terroryzm, trzesienia ziemi, bardzo zle zarzadzanie... Duzo niezrozumialych dla mnie przyczyn, trudna historia, sploty wydarzen, zbiegi okolicznosci, wszystko to, co doprowadzilo do tak znacznej biedy w tym kraju... Z tego wynikalaby ogromna potrzeba zdobywania pieniedzy przez Peruwianczykow, w prawie 100% przypadkow specjalne ceny dla turystow w restauracjach, sklepach, na bazarach, w autobusach (w restauracjach czasem maja nawet oddzielne menu dla obcokrajowcow), czeste kradzieze.
Staram sie zrozumiec, zeby nie wynosic z tego kraju zlych wspomnien. Pewnie, gdybym to ja urodzila sie z brudnym domu na wybrzezu, bez wody i z karaluchami, tez nie mialabym specjalnej potrzeby utrzymywania czystosci w okol siebie. Pewnie, gdybym wychowala sie w spoleczenstwie, gdzie stosunkowo latwo zdobyc telewizor, za to ksiazki to juz luksus (na wlasne oczy widzialam ksiegarnie bez ksiazek, a biblioteki - z powodu kradziezy - sa wylacznie czytelniami), tez myslalabym, ze na swiecie sa tylko dwa kontynenty - Ameryka Polnocna i Poludniowa. I wiele, wiele innych rzeczy.
Tak ciezko jest nie mierzyc ludzi wlasna miarka... Zaakceptowac, jakimi sa, nie czuc sie lepsza, tylko dlatego, ze urodzilam sie, gdzie urodzilam, spotkalam, kogo spotkalam.
I pomimo wszystko, musze powiedziec, ze poznalam tam wspanialych ludzi, z ogromnymi sercami, potrafiacych sie dzielic tym "niewiele" ktore posiadaja, pomagajacy, zanim sama zdaze o ta pomoc poprosic (pare razy nawet taksowka zabrala mnie gdzies za darmo, bo "akurat jechala w ta sama strone"), starajacych sie pokazac mi swoj kraj z jak najlepszej strony.
I chociaz kraj, ogromny, po ktorym podrozuje sie tak bardzo powoli, a krajobraz za oknem stanowi zasmiecona pustynie, zasmiecone gory, albo zasmiecona dzungle (ma sie wrazenie, ze istnieja tam tylko 3, niesamowicie nudne krajobrazy), to jednak, co kilkaset kilometrow mozna sie natknac na cos NAPRAWDE pieknego i wartego zobaczenia. Machu Picchu, Saqsayhuaman, Chan Chan, muzeum w Lambayeque, Nasca.... Szkoda ze to wszystko tak oddalone od siebie.

To tyle podsumowania. Ale jeszcze nie skonczylam opisu mojej peruwianskiej wloczegi.

04.02.2014, Pucallpa. Dosc spore miasteczko nad rzeka Ucayali, posrodku dzungli, wypelnione ogluszajacym warkotem moto-taxi. Drewniane domki z drewnianymi podlogami, na ktorych mieszkaja paskudne muszki, ktorych ugryzienia nie czuc, ale slad pozostaje na dlugo i swedzi bardzo. Owoce, ktorych nigdy dotad nie widzialam. Dobrzy, sympatyczni ludzie.
Zwiedzilam miasto dosc pobieznie, wybralam sie nad rzeke, ocenilam mozliwosc plyniecia gdziekolwiek statkiem i ja odrzucilam, odwiedzilam miejsce zwane Parkiem Naturalnym, ktore okazalo sie byc po prostu ogrodem zoologicznym (nawrzeszczalam tam na jakiegos chlopaka, ktory dal malpie do zjedzenia gume do zucia i nawet naskarzylam na niego), zjadlam troche miejscowego jedzenia... Potem spotkala mnie dosc niemila przygoda, gdy chcialam wymienic pieniadze w kantorze, okazalo sie, ze 100 dolarow, ktorymi zaplacono mi w Ekwadorze jest falszywe...
Zalamana strata pieniedzy, stracilam caly dobry humor i usiadlam na lawce nad rzeka i po prostu chcialam byc przez chwile sama... ale nie, takie rzeczy nie w Peru. Peruwianczycy  nie szanuja ludzkiej `prywatnosci  i takie cos, jak np czytanie ksiazki w parku jest po prostu niemozliwe.
Na sasiedniej lawce siada mlody chlopak.
- Goraco, prawda?
- Mhm. (co za glupie pytanie, tu jest zawsze goraco!)
- Meczy sie czlowiek w takim upale...
- Mhm.
Chyba z 20 minut probowal nawiazac rozmowe, az w koncu mu sie udalo. Zmeczona olewaniem kolesia, zaczelam odpowiadac na jego pytania i nawet sama zaczelam pytania zadawac.
Cesar. Chyba z 19 lat. Indianin, ktory hiszpanskiego nauczyl sie dopiero w szkole, a urodzil sie o jakies 10 godzin drogi lodzia stad. Obecnie miszka wraz ze swoja rodzina w pobliskiej wiosce. Ciekawa osoba. Zaprosil mnie do swojego domu. Pojechalismy. Maly, biedny domek, duzo dzieci, bardzo ciepli, choc niesmiali ludzie. Babcia - szamanka. Mama, ktora podarowala mi wlasnorecznie zrobione, siegajace ramion kolczyki i haftowane serwetki. Bardzo, bardzo ciekawy wieczor. Niezapomniane miejsce.
A na drugi dzien pojechalam juz dalej.
Poniewaz transport w Amazonii jest jeszcze gorszy, niz w pozostalych czesciach Peru, dojechanie do kolejnego miasta, ktore chcialam odwiedzic, Tarapoto, zajelo mi caly dzien i cala noc i mialam obowiazkowy kilkugodzinny postoj w miejscowosci Tingo Maria (gdzie, jak okazlo sie, byl jakis park narodowy, czy rezerwat przyrody, z jaskinia pelna ptakow, ktora z braku innego zajecia odwiedzilam).
Tarapoto, kolejne niewielkie miasteczko w dzungli, w ktorym spedzilam 2 dni. Przenocowal mnie Taj, troche mlodszy ode mnie Amerykanin, zajmujacy sie produkcja oleju palmowego i zdrowej zywnosci, mieszkajacy w pobliskiej miejscowosci Lamas. Fajny, wyluzowany chlopak, wraz z kolegami grywal wieczorami w barach muzyke gitarowa (zalapalam sie na jeden ich koncert). Poza tym wybralam sie obejrzec wodospady Ahuashiyacu w dzungli i uznalam, ze jak na razie koniec moich przygod z Amazonia.
Nastepny przystanek: Chachapoyas. Z tego co przeczytalam w internecie, wynikaloby, ze jest to miejsce niezwykle interesujace, z wieloma atrakcjami archeologicznymi dookola. Troche sie zawiodlam. 3 dni na miescu. Brudny, tani hotelik, ale wlasciwie tego mi bylo potrzeba. Uciec gdzies na troche od ludzi, odpoczac, poczytac ksiazke. Chachapoyas (nawet ladne, kolonialne miasteczko) lezy juz w gorach, jest zimno i deszczowo. Pierwszego dnia chcialam pojechac do Pueblo de Los Muertos - miasta umarlych, ale pokonala mnie peruwianska organizacja. Dojechalam do najblizszej od tego miejsca wioski i bylam pewna, ze moge dojsc na piechote, wytlumaczono mi, ze jest to nie mozliwe bez przewodnika, przewodnik kosztuje bardzo, bardzo duzo, sama na pewno sie zgubie, bo droga nie oznakowana, a nawet jesli nie, to nie mam klucza do tego miejsca, a oni mi nie moga dac (???!!!). I oni to opisuja jakos atrakcje turystyczna w przewodnikach?! Zamiast tego udalam sie wiec obejrzec sarkofagi w Karajía, ktore bardzo mnie rozczarowaly (sarkofagi wspolczesnej Inkom kultury Chachapoyas, znajdujace sie wysoko na skale - lepiej wygladaly na plakacie w hotelu niz w naturze - wlasciwie prawie nie bylo ich widac). Dzien drugi, po uzyskaniu informacji w okolicznych informacjhach turystycznych uznalam, ze aby zwiedzic twierdze Kuelap, nie ma innej rady, niz zrobic to ze zorganizowana wycieczka (tutejszy transport jest NAPRAWDE bardzo zly, autobusy jezdza doslownie dwa razy dziennie, a dodatkowo trzeba isc bardzo, bardzo daleko i byloby to praktycznie nie mozliwe do zrobienia w jeden dzien). Jak to w sezonie deszczowym, padalo prawie caly czas, twierdze zwiedzilam wraz z tlumem peruwianczykow i nawet rozsadnym przewodnikiem, ktory opowiedzial nam nieco ciekawych historii o tym, co tu sie wyprawialo w czasach, kiedy przyjechali Hiszpanie. Udalo mi sie zgubic i przylaczyc do innej grupy. Nie nadaje sie na zorganizowane wycieczki.
Dzien 3, najtrudniejszy chyba, muzeum nuiedaleko miasteczka Leymebamba. Miasteczko lezy niedaleko, ale ostatni autobus powrotny jest o 14. Spoznilam sie na niego i powrot byl nieco skomplikowany. Muzeum ok. Mumie powyciagane z pobliskiego jeziora i troche przedmiotow codziennego uzytku. Szkoda ze zwiedzilam je doslownie biegnac, bo ktos mi naopowiadal, ze autobus jest o 14:30 (a muzeum bylo prawie o godzine drogi z miasta, czego naprawde nie potrafie sobie wytlumaczyc).
Z Chachapoyas ponownie na wybrzeze, do Chiclayo, z Chiclayo na mala i brzydka  plaze Lobitos, a stamtad.... znow do granicy z Ekwadorem. A poniewaz jestem troche na bakier z moim paszportem, musialam te granice przekroczyc nielegalnie (co udalo mi sie tylko uciekajac przed panami z urzedu migracyjnego, mowiac im, ze musze do toalety). 16.02. ponownie w Ekwadorze.




1 komentarz:

  1. Dzięki za relacje z podróży. Czytam od jakiegoś czasu - od imion ekwadorskich :) i wstecz. Sama znam jednego Stalina, więc mnie wciągnęło. Powodzenia. Będę tu często zaglądać.

    OdpowiedzUsuń