wtorek, 6 sierpnia 2013

Costa 21.07 - 06.08

Nie wiem, czy juz pisalam: Ekwador sklada sie z 3 czesci. Sierra (gory), Oriente (wschod, czyli las) i Costa (wybrzeze).
Wybrzeze zaczelam zwiedzac od poludnia, od najwiekszego miasta Ekwadoru, Guayaquil.
Wszyscy mnie ostrzegali, ze wielkie, brzydkie i niebepieczne. Wielkie moze i tak, ale co do reszty nie zgodze sie. W Guayaquil spedzilam 3 dni, znowu Couchsurfing, tym razem ugoscila mnie Cristina i jej mama. Bardzo, bardzo milo i sympatycznie, spokojnie i fajnie. Zwiedzilam przepiekne centrum miasta, park z iguanami, nabrzeze (tam gdzie wieeelka rzeka wpada do morza), Penas - dzielnice kolorowych domkow i to chyba tyle.
Nastepnie ruszylam zwiedzac plaze.
Ciekawa sprawa, latem na wybrzezu jest chlodno, pochmurnie, chociaz rzadko pada, a mimo to jest to najbardziej turystyczny sezon, poniewaz Sierra i Oriente maja w tym czasie wakacje (Costa nie).
24.08 dotarlam do Playas, miejsca, gdzie podobno ZAWSZE jest slonce. Otoz nie. Tym razem nie bylo. Brzydkie, male miasteczko, z brzydka, brudna plaza, okropnie drogimi hotelami (chociaz z pomoca miejscowych ludzi udalo mi sie utargowac w miare znosna cene) i kupa Ekwadorczykow. Planowalam zostac dluzej, ale juz na drugi dzien ucieklam na polnoc.
25.08 - Montañita. Najbardziej chyba turystyczne miejsce w tym kraju, bo z doskonalymi falami do surfowaia. Pelne Australijczykow i Amerykanow. Bardzo ladna plaza, bardzo drogie wszystko, mnostwo klubow, restauracji i barow, za to bez supermarketu. Koszt litra wody: 1 dolar. Oczywiscie na drugi dzien sie zmylam.
26.08 - Puerto Lopez. Tu zatrzymalam sie troche dluzej, bo udalo mi sie znalesc couchsurfing. Julio, przesympatyczna osoba, surfer i wlasciciel studia tatuazu, skarbnica wiedzy na temat okolicy. Dzieki niemu zwiedzilam przesliczne plaze (Los Frailes, Tortugita, Playa de Arena Negra) na ktorych widzialam skaczace wieloryby; muzeum archeologiczne w Aguas Blancas i prawie nauczylam robic sie druciana bizuterie (przynajmniej zalapalam teorie;)). Wybralam sie tez na wycieczke na wyspe La Plata (na ktora mowia Galapagos dla biednych), zamieszkana prawie wylacznie przez niebieskonogi (tak wg mnie powinny sie nazywac te ptaki po polsku) i fregaty, oraz, przy brzegu, ogromne zolwie i miliard kolorowych ryb (w cene wycieczki wliczony byl snorkeling, wiec wiem co mowie). W drodze powrotnej z bardzo malej odleglosci zobaczylismy stado wielorybow (humbakow), wiec juz nie placze tak bardzo, ze nie stac mnie na Galapagos ;) Bardzo, bardzo ladna wycieczka.
31.08 - Manta. Duze, malo ciekawe miasto, ladna plaza i kolejny mily couchsurfer, Jaime. Spedzilam tam dwa dni, pojechalismy razem do Montecristi, miasteczka, z ktorego pochodzil Eloy Alfaro, wielki prezydent Ekwadoru (zwiedzilismy jego muzeum) i sprobowalismy troche typowego jedzenia z wybrzeza (corviche, czyli cos jak paczki z ryba i tigrillo, czyli platany z serem, jajem i smazonym swinskim nie-wiem-czym).
02.08 - Canoa. Bardzo turystycznie bo i bardzo ladnie. Piekne moze i... wspaniala gospodyni. Z braku hoteli w przystepnych cenach, miejscowi ludzie znalezli mi tani pokoj do wynajecia. U osoby, ktora wcale nie wynajmowala pokoi, ale w sumie to czemu by nie zaczac? Maria Fernanda, starsza ode mnie o 4 lata, samotna matka 3 chlopcow, prowadzaca malutki sklepik przy swoim domu i ledwo wiazaca koniec z koncem. Spedzilysmy pol nocy rozmawiajac o wszystkim. Czasem zupelnie z zaskoczenia spotyka sie tak bardzo bratnia dusze...
03.08 - Mompiche. Naprawde magiczne miejsce. Plaze na poludniu sa otoczone gorami, te na polnocy - lasem. Mompiche to miejscowosc z dokladnie dwoma ulicami i duza liczba hoteli. Plaza znajduje sie prawie w dzungli, dookola magiczny krajobraz, piaszczsta wyspa z miliardem mew i miasteczko Bolivar, jedno z najbardziej interesujacych w jakich bylam. Bolivar rowniez znajduje sie na wyspie, w delcie rzeki, jest absolutnie zielone, nawet 2 ulice (wiecej nie ma) zarosniete sa trawa. Miejscowosc wydaje sie zupelnie zapomniana przez swiat, zyjaca w swoim wlasnym rytmie... nie wiem, jak to wytlumaczyc, ale zupelnie inny, magiczny swiat. Zjadlam tam ceviche de conchas (czyli potrawe z surowych malzy) i spedzilam bardzo mile popoludnie.
05.08 - Esmeraldas. Duze miasto, zamieszkane prawie wylacznie przez czarnoskora ludnosc. Ciekawa historia, sa to potomkowie niedoszlych niewolnikow z Afryki, ktorych lodz rozbila sie u wybrzezy Ekwadoru, ktorzy zaprzyjaznili sie z miejscowymi i stowrzyli tu wlasna spolecznosc. Podejrzewam, ze bylam jedyna blada twarza w tym miescie. Esmeraldas nie spodobalo mi sie za bardzo, raczej brzydkie, no i podobno strasznie niebezpieczne (pani poznana w podrozy towarzyszyla mi przez jakas godzine, w czasie gdy szukalam hotelu, zeby nic mi sie nie stalo). Planowalam zostac dluzej, ale miejscowe ceny mnie przerosly, poza tym mieli fatalne jedzenie, wiec sie zniechecilam ;)
06.08 - dosc juz tych plazy bez slonca! Spadam spowrotem w gory...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz