środa, 12 czerwca 2013

Kilka przemyslen pseudofilozoficznych o podrozowaniu

Po pierwsze, jestem bardzo szczesliwa, ze moge podrozowac.
Kiedys, wloczac sie po Norwegii, spotkalam grupe Polakow, ktorzy byli mocno zaskoczeni naszym stylem podrozowania. ¨Autostopem? Z namiotem? Couchsurfing? Sami sobie gotujecie? Ale wam dobrze!!!¨
Rozesmialam sie wtedy, pomyslalam: kazdemu moze byc tak dobrze, nic prostszego, tylko wziac i wyjechac.  Wystarczy chciec. W najdrozszym z europejskich krajow wydalam wtedy mniej, niz bym wydala w Polsce, a przeciez przejechalam go wzdluz i wszerz.
A jednak nieprawda. Dopiero teraz widze, ze naprawde ¨dobrze mi¨.
Nie mam zobowiazan, pracy, dzieci, domu, samochodu, kredytu do splacenia. Rodzina i przyjaciele mnie wspieraja, jestem mloda i zdrowa. Tak ciezko mi czasem zdac sobie sprawe z tego, jak wiele mam.
Choc, z drugiej strony, kiedy wyjezdzalam, wcale nie czulam sie taka szczesliwa. Chyba tylko jedna osoba szczerze mi przyznala, ze to swietny pomysl, inni byli co najmniej sceptyczni, zaniepokojeni, czy wrecz snuli przypuszczenia, ze zapadne na jakas ciezka chorobe i nigdy nie wroce. Albo wspominali cos o zmarnowanych 6 latach studiow.
Moze to glupio zabrzmi, ale takie slowa sa dla mnie jak przeklenstwa, jakby ktos mi naprawde zle zyczyl i oczekiwal, ze cos mi sie przydarzy...
6 miesiecy minelo, od kiedy wyladowalam w Meksyku. 9 krajow, milion wspanialych ludzi, cudownych miejsc.
Czasem dobrze mi, jestem wolna, ide, gdzie chce, kiedy nie mam pieniedzy - pracuje, kiedy mi zle - jade dalej.
Czasem mi zle, spie w brudnych hostelach, jem byle co, mam problemy z jezykiem, czuje sie samotna. Pali mnie slonce i gryza komary, chodze brudnymi ulicami brzydkich miast i slucham nieciekawych komentarzy na temat wlasnej osoby.
Nie to jednak jest najgorsze. Najgorsze w podrozowaniu jest to, ilu ludzi zostawia sie za soba. Albo przez ilu ludzi sie zostaje zostawionym. Ledwo zdaze sie z kims zaprzyjaznic, juz ktores z nas musi wyjezdzac. Czasem sie zastanawiam, czy to by zmienilo cos, czy gdybym zostala tydzien dluzej, to taka znajomosc mialaby wieksza wartosc, czy po prostu bardziej by bolalo przy wyjezdzie.  Skoro i tak trzeba sie rozstac, to moze zrobic to szybciej, mniej bolesniej? A moze w ogole nie ma sensu?
¨Heartbreak after heartbreak¨- powiedzial Jolly, Amerykanin mieszkajacy w Kolumbii od 2 lat. Powiedzial tez, ze normalnie nie zawiera znajomosci z turystami, bo nie chce sie z nikim zegnac. Przez przypadek ja bylam wyjatkiem.
Po 38 dniach wyjezdzalam z Tagangi i mimo wszelkich staran znow sie rozplakalam. Tylu ludzi tam poznalam...
Charo, Angie, Carlos, Maria i Vanessa z ktorymi pracowalam za barem, Enriqueta z kuchni, Amanda i Roberto - moi szefowie ze szkoly nurkowania, Lisa - moja zmienniczka, Santi, Javi, Oscar, Alvaro i Ramiro - instruktorzy, Lucas, pracujacy w hostelu, Christine, u ktorej pozniej mieszkalam, Hector, z ktorym tanczylam salse na srodku glownej ulicy, zwariowany Mario, Elkin, ktory ustawil mnie do pionu, po tym, jak rzucilam pierwsza prace i bardzo bylam tym zalamana, Abel, sprzedajacy bizuterie wlasnego wyrobu i z ktorym czesto siedzialam na ulicy, Jolly, ktorego poznalam na pare dni przed wyjazdem...
Ludzie z wszystkich stron swiata, z ktorych, w normalnych warunkach, kazdy moglby byc kims naprawde wyjatkowym, a tak sa tylko grupa ludzi, ktorych znalam przez krotki czas i o ktorych bede musiala zapomniec.
Dlugo plakalam, kiedy wyjezdzal David. Wczesniej, wyjezdzajac z Gwatemali tez nie moglam sie powstrzymac od lez. Nawet kiedy opuszczalam Cali, gdzie spedzilam tylko pare dni, zaswiecily mi sie oczy. Zawsze mowimy: do zobaczenia, ale i tak nikt nie wierzy w to, ze sie jeszcze spotkamy. Nie potrafie sie znieczulic. Nie potrafie przestac zawierac nowych znajomosci.
Podrozowanie czasem jest naprawde beznadziejne!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz