czwartek, 13 czerwca 2013

Taganga

W Tagandze przesiedzialam ponad miesiac. 38 dni. Dlugo, ale potrzebowalam tego.
Pierwsze 2 tygodnie pracowalam w barze Mirador, potem 2 tygodnie na 1,5 etatu: w barze i w szkole nurkowania Oceano, na recepcji, potem juz tylko w Oceano.
Taganga jest malenka i szczelnie wypelniona turystami. Glownie Argentynczykami i Izraelitami. Zyje sie tu bardzo powoli, wszedzie blisko, wszyscy chodza w klapkach, albo na boso, tancza salse i cumbie, spiewaja wciaz te same hity. Nie trzeba specjalnie planowac dnia wolnego, wystarczy wyjsc na ulice i zaraz sie spotka kogos znajomego. Pod koniec, ku swojemu duzemu zaskoczeniu, zauwazylam, ze mam tu sporo przyjaciol, miejscowych i zamiejscowych, ludzi na ktorych moge liczyc i ktorzy pomoga mi, gdy zalamana po klotni z szefem i rzuceniu pierwszej pracy nie wiedzialam co z soba zrobic.
Poza jednym szefem w obu pracach wszyscy byli bardzo zyczliwi i kochani. Ludzie z calego swiata: Peru, Argentyny, Hiszpanii, Kanady, Europy no i przede wszystkim, Kolumbii. Moja zmienniczke zza biorka, Niemke Lise spotkalam juz wczesniej, na wyspach archipelagu San Blas, miedzy Panama i Kolumbia, gdzie probowala lapac stopa na lodki. Swiat jest maly.
Duzo pracowalam, wiec prawie sie nie opalilam. Mowilam glownie po hiszpansku, sporo sie nauczylam i to nawet slangu ;) Szkoda ze to zupelnie bezuzyteczne w innych krajach...  
Pod koniec pobytu w Tagandze wybralam sie na jednodniowa wycieczke do miejscowosci Minca w gorach Sierra Nevada. W jedna strone towarzyszyl mi znajomy z hostelu, Marcos z Salwadoru. Wycieczka sie udala, pomimo, ze caly dzien lal deszcz, a wracajac udalo mi sie kompletnie zgubic droge. Miejsce jest piekne, wspielam sie przyjemnym szlakiem na sosnowa gore Los Pinos, po drodze zobaczylam kilka wodospadow na przepieknej gorskiej rzece i prawie zabilam sie na stromych stokach gesto zarosnietych kawowymi krzakami.
Ostatniego dnia w koncu udalo mi sie zanurkowac, woda nie byla tak przejrzysta jak w Hondurasie, ale i tak udalo mi sie zobaczyc sporo ciekawych rzeczy (miedzy innymi dwie ogromne mureny i pol metrowa strzykwe, na ktorej widok szczeka mi opadla i napilam sie sporo slonej wody).
W koncu, pozagnalam sie z kim sie dalo, pociagnelam za ogon glupia papuge Guace (ktora na moj widok nauczyla sie krzyczec: Au! Au! Au!), wsiadlam w malenki busik do Santa Marta i po raz ostatni pomachalam z gory pieknej plazy w Tagandze...

Znow mnie wzywa szlaaaaaaak!!!! Nananananananananananananaaaaaaaa!!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz