niedziela, 23 czerwca 2013

Kolumbia, czesc (jak na razie) ostatnia

Kiedy juz na moich nogach nie bylo wolnego miejsca na komarze ugryzienia, a spray przeciwkomarowy o wdziecznej nazwie Amazonia zupelnie przestal dzialac, zdecydowalam sie opuscic plaze i przeniesc sie w zimniejsze regiony. Po 22 godzinach spedzonych w roznorodnych autobusach zajechalam do miasteczka Salento, znajdujacego sie w przepieknej gorskiej okolicy znanej z uprawy kawy. Wymeczona na pozakrecanych gorskich drogach, ledwie zywa, weszlam do pierwszego lepszego hostelu i juz tam zostalam na nastepne 3 noce. Nie bylo najtaniej i bez internetu, ale za to z ciekawym towarzystwem i ciepla woda. Czas sie odzwyczaic od upalow... Od tej pory rozpoczal sie sezon na spiwor i dwa koce.
Pierwszego dnia w Salento wybralam sie na plantacje kawy, gdzie mila pani oprowadzila mnie po swojej ziemi, pokazala mi rosliny roznorodne (nie tylko kawowce), a nastepnie pokazala mi, jak recznie produkuja tam kawe: lupia z dwoch skorek, mocza, susza, praza, miela itp. Bylo bardzo milo i ciekawie, na koniec dostalam filizanke dobrej kawy. Szkoda ze w tym kraju zawsze dodaja za duzo wody i cukru...
Nastepenie polazilam troche po bardzo ladnym miasteczku, wspielam sie na punkt widokowy, polazilam po straganach z pamiatkami.. i tak mi minal dzien.
Nastepnego dnia, wraz z grupa znajomych z hostelu (wsrod ktorych, dziwnym zbiegiem okolicznosci znalazl sie Niemiec - student medycyny i Francuzka - lekarka rezydentka) pojechalismy do Valle de Cocora, najpiekniejszej gorskiej doliny jaka w zyciu widzialam. Najpierw wspinalismy sie w gore rzeki, potem na szczyt gorski, nastepnie wracalismy zielona, mglista dolina zarosnieta palmami olejowymi.
14.06, wbrew temu co zwykle robie, wrocilam do miasta, w ktorym juz bylam, czyli do Cali, gdzie bardzo zaprzyjaznilam sie z dwiema rodzinami. Spedzilam tam 4 bardzo mile dni: glownie na robieniu niczego, siedzeniu na ulicy, graniu w Sapo, lazeniu po miescie. Ostatniego dnia Chuly, moj gospodarz, zabral mnie i innego couch surfera, Martina na wycieczke nad rzeke Pance. Byl to baaardzo dlugi i meczacy dzien, przewedrowalismy wiele kilometrow, wykapalismy sie w wodospadzie (co chlopaki tam wyprawialy to przechodzi ludzkie pojecie, ciesze sie mimo wszystko, ze nadal zyja), nastepnie wybralismy sie na poszukiwanie innego wodospadu, ogromnej kaskady polozonej wyzej w gorach, na ktorej szczyt sie wspielismy i pierwszy raz popatrzylam sobie na wodospad dokladnie z gory.
A wieczorem... cos, wieczorem musialam sie juz ze wszystkimi pozegnac, bo juz w Kolumbii spedzilam dobre 2,5 miesiaca, wsiadlam w nocny autobus do granicy... I nastepnego dnia rano ustawilam sie w dlugiej kolejce po stempelek w paszporcie. Bylo bardzo, bardzo milo. Jeden z moich ulubionych krajow.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz