piątek, 31 stycznia 2014

Boliwia (ja tu tylko na chwilke)

Zawiedziona peruwianska strona jeziora Titicaca postanowilam spedzic urodziny po stronie boliwijskiej, na Wyspie Slonca (czyli swietej wyspie, nma ktorej narodzilo sie Slonce, bog Wirakocza, oraz pierwsi Inkowie).
Transport nie byl najlatwiejszy, ale w koncu, pod wieczor udalo mi sie dotrzec, jakas dodatkowa lodzia poza rozkladem, wypelniona po brzegi Argentynczykami.... No wlasnie. Jak sie wkrotce przekonalam, Boliwia o tej porze roku cierpi na nadmiar Argentynczykow.
Z poznanaymi na lodzi ludzmi znalezlismy w miare tani nocleg, napilismy sie taniego wina i tak wlasnie spedzilam urodziny.
Nastepnego dnia wstalam przed 6 rano, zeby zwiedzic polnocna czesc wyspy... I po 15 minutach wrocilam przemoknieta do suchej nitki (a kurtka podobno byla przeciwdeszczowa i buty tez impregnowane...) przypominajac sobie o porze deszczowej. Przebralam sie, poczekalam cierpiliwe pare godzin i zwiedzilam co chcialam.
Wyspa jest naprawde przepiekna, gorzysta, zielona i z cudownym widokiem na blekitne jezioro (widzialam smialkow, ktorzy moczyli w nim nogi, ale sama zamoczylam 2 palce i uznalam, ze wystarczajaco). Z polnocy na polnoc jest ponad 8 kilometrow, wiec tym razem postanowilam zwiedzic tylko czesc (i wrocic tu pozniej).  Tak wiec na polnocy: swiety stol, swieta skala, swiety kamien.... i labirynt. Labirynt byl najlepszy.
Troche sie spieszylam, bo jeszcze tego samego dnia chcialam zajechac do La Paz, wiec wsiadlam na powrotna lodke do portu Copacabana (wypelnionego po brzegi turystami, zwlaszcza argentynskimi), wywalczylam najtanszy bilet i pozegnalam swieta wyspe.
La Paz... wiele zlych opinii slyszlam o tym miescie (najwiekszym w Boliwii, ale nie stolicy). Ogolnie wiele zlych opinii slyszalam o Boliwii, zwlaszcza o jej mieszkancach i ich sposobie traktowania ludzi. A tu nie.
Boliwia na pierwszy rzut oka wygladala duzo porzadniej niz Peru. Byc moze nie ma tu absurdalnego prawa, ze wlasciciele niewykonczonych domow nie placa podatkow, w zwiazku z tym z dachow budynkow nie stercza zbrojone druty (w teorii bedace zapowiedzia nastepnego pietra, w praktyce miejscem przyczepu sznurkow na pranie), a zabudowa wyglada duzo bardziej estetycznie (co jeszcze nie znaczy, ze ladnie). La Paz, miasto wcisniete miedzy 2 zielono - czerwone gory, zbudowane z czerownej cegly, z rzeka plynaca przez srodek. Nie jakies ogromne, w miare proste do zorientowania, z przyjemnym klimatem. Dzieki dziewczynie poznanej w autobusie udalo mi sie okielznac komunikacje miejska i zajechac na przedmiescia, gdzie mieszkal Ronald, u ktorego mialam spedzic kilka nastepnych dni. Ronald zdecydowanie sprawil, ze moj krotki pobyt w Boliwii byl naprawde udany. Duzy, ladny dom, ciepla woda, 6 psiakow i wspaniala atmosfera domu. Gospodarz, okolo 40 letni inzynier, podroznik, dobry, cieply czlowiek ç, ktory otwiera swoje drzwi dla kazdego, kto tego potrzebuje. Tym razem, oprocz mnie, dla 3 Argentynek, Rosjanki i Estonki.
Spedzilam tam chyba z 5 dni, a czas minal mi tak szybko, ze nawet sie nie zorientowalam. Wspolne zwiedzanie miasta, gotowanie, ogladanie filmow (takze boliwijskich), dlugie rozmowy. Dzieki Ronaldowi dowiedzialam sie duzo o boliwijskich zwyczajach i tradycjach. Wybralam sie do muzeum etnograficznego, zwiedzilam ruiny Tihuanaku, odwiedzilam Ksiezycowa Doline (ktora ma cos wspolnego ze Skalnym Miastem w Czechach, ale nie za duzo), nakupowalam troche niepotrzebnych rzeczy (bo byly tanie), zwiedzilam targ czarownic (na ktorym mozna bylo kupic ziola, ale takze plody lam, ktore trzeba obowiazkowo zakopac w ziemi przed rozpoczeciem jakiejkolwiek budowy).
Poniewaz deszcz mocno dawal sie we znaki, dokladne zwiedzanie Boliwii odlozylam na blizej nieokreslone "pozniej" i jeszcze tylko raz zawitalam na Wyspe Slonca (tym razem na jej czesc poludniowa, zeby obejrzec Swiatynie Slonca, niestety, nie warta zachodu) i ponownie przekroczylam granice. Dodam jeszcze, ze byla to chyba jedyna granica, ktorej przekroczenie nie wiazalo sie z zupelnie rzadnymi problemami, typu nachalni taksowkarze czy 8 kilometrowe marsze, bez problemu dostalam stempelek (niestety, nie na taki czas, na jaki chcialam) i po zjedzeniu drugiego obiadu (pierwszy zjadlam w Boliwii) wsiadlam w nocny autobus do Cusco. Bedziemy zwiedzac kolejne ruiny....

Podsumowujac: Boliwia tak (poza boliwijskim jedzeniem), Peru - nadal nie (poza peruwianskim jedzeniem).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz