poniedziałek, 6 stycznia 2014

Nowy rok....

Kiedy zobaczylam w okolicach Chiclayo wszystko, co chcialam zobaczyc, 26.12 porzegnalam sie z Ernestem i jego mama i wyruszylam w swiat. Bardzo sympatyczni byli, ale niestety rowniez trudni w codziennym wspolzyciu. Odetchnelam z ulga.
Chiclayo jest paskudne.
Nastepny postoj: Huanchaco. Mala nadmorska miejscowosc w sasiedztwie drugiego co do wielkosci miasta Peru: Trujillo. Nie lubie duzych miast, wiec ominelam. W Huanchaco spedzilam tylko jedna noc, ugoscil mnie Tito, nayczyciel surfingu. Bardzo pozytywnie, chociaz krotko. W koncu wzielam prysznic (u Ernesta byla tylko miska do polewania sie woda z kranu), nie trzeba bylo przed snem wytrzepywac karaluchow spod poduchy, a na sasiedniej ulicy byla tania i mila restauracyjka.
Najwieksza jak do tej pory zaleta Peru: jedzenie. Wspaniale ceviche (potrawy z surowej ryby i innych morskich zwierzakow), kurczaki z rozna o wyjatkowym smaku, chicha morada (czyli napoj z fioletowej kukurydzy z przyprawami i ananasem), rozne fajne dania z miesem i ryzem, soki owocowe i slodycze. Wszystko to w przystepnej cenie.
Z Huanchaco odwiedzilam 2 wazne archeologicze obiekty: ruiny miasta Chan Chan (ok 850 r n. e., wybudowane przez ludzi Chimú) i  piramidy Slonca i Ksiezyca (I-IX w n.e., poprzednicy Chimú - Moche). Bardzo spodobaly mi sie oba miejsca, w Chan Chan spedzilam pare godzin, lazac po starozytnych uliczkach z resztkami domow z glinianej cegly. Piramidy zwiedzalam juz z przeowdnikiem, wiec szybciej poszlo. Nie napisze wiecej, bo mam malo czasu, jak ktos zainteresowany, to ma internet, na pewno wrzuce zdjecia na facebooka :)
Stamtad wiec ruszylam nocnym autobusem w gory (porzadnie przypalilam sie na tym wybrzezu, czas juz na zmiany). Nocne autobusy sa zle i nie mam zamiatu powtarzac tego doswiadczenia. Zajechalam o 4 nad ranem do Huaraz, sporego miasta lezacego u stop pasma Cordillera Blanca. Miasto jak miasto, brzydkie jak nieszczescie*, ale za to otoczenie bylo naprawde urzekajace. Osniezone gory przywodzace na mysl nasze Tatry, tylko nieco zwielokrotnione.
Pomimo wczesnej godziny udalo mi sie skontaktowac z moim gospodarzem Jackiem. Za pomoca taksowki dotarlam do jego domu i zapadlam w dluzszy sen.
Jack, kolejna bardzo fajna osoba. Student turystyki gorskiej, zapalony wspinacz, pozytywny czlowiek. Pierwszy dzien spedzilam w raz z nim i jego kolegami, na wsi pod miastem. Nastepnego, juz sama, wybralam sie w gory. Plan byl, aby wdrapac sie do wysoko polozonego jeziorka Chúrup, ale jak to z planami bywa, wzial w leb. Poszlam wlasciwym szlakiem, kiedy zawolal mnie straznik z Parku Narodowego, by pobrac ode mnie oplate i zapisac mnie na karteczce. Po dokonaniu formalnosci obrocilam sie i... poszlam dokladnie w przeciwnym kierunku. Zorientowalam sie po paru godzinach.
Jack mowil, ze droga jest bardzo stroma, ale trwa 3-4 godziny, nie wiecej. Po 4 godzinach chodzenia szybkim krokiem po plaskim,piekna gorska dolinka, pelna krow i koni, nabralam podejrzen. Wrocic musialam oczywiscie ta sama trasa... No nic, nie bylo tak zle. Niestety, wracalam noca i w dodatku nie bylo juz autobusow powrotnych do Huaraz, wiec (z pomoca jednego samochodu, ktorytroche mnie podrzucil) dotarlam w srodku nocy.
30.12 razem z Jackiem i 9 innych osob pojechalismy do odleglego o 1,5 godz jazdy Conococha, zeby tam rozpoczac nowy rok. W walacej sie kamiennej chatce z resztkami dachu i namiotach, wsrod przecudownych skalek idealnych do wspinaczki i gorskich jaskin z jakimis tajemniczymi, oryginalnie wygladajacymi inskrypcjami, spedzilismy najblizsze 3 dni. Super bylo, ale co mysmy tam wymarzli.... ponad 4000 m n.p.m. i wieczna mgla. Chociaz w sylwestra ognisko sobie zrobilismy :)
2.1.2014, Chúrup podejscie 2. Tym razem z sukcesem, chociaz w deszczu i gradzie. Wszystko w sumie ponad 10 godzin szybkiego marszu bez zatrzymywania sie (bo co to za przyjemnosc siedziec, kiedy bombarduje cie grad).
Znow powrot w srodku nocy, przemoczona, chora, glodna, ale zadowolona.
Bo jak to mowia: ale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi :P
3.1. - wyjazd. Bardzo wczesnie, bo dluga droga. Meta: Lima.
Lima jest okropna (dawno juz nie marudzilam, co?). 8 milionow mieszkancow i chyba zero koszy na smieci. Brud, smrod, smog, bieda i zalosc.
Tym razem nocowal mnie Jaime i jego rodzina. Jaime byl chyba daleko spokrewniony z Ernestem z Chiclayo, bo w podobny sposob probowal mi organizowac czas (za co tym razem bylam troche wdzieczna, bo w tym miescie sama na 100% bym sie zgubila) i gadal tyyyyle, ze po pol godziny nie sluchania naprawde strasznie bolala mnie glowa. Ale nie da sie zaprzeczyc, ze byl sympatyczny. Tylko na co znac mi kazdy szczegol z jego zycia???
W 2 dni zwiedzilam centrum historyczne Limy (plus za kosciol Franciszkanow, minus za wszystko inne) i 2 turystyczne dzielnice: Barranco i Miraflores. Przeszlam sie mostem westchnien ze wstrzymanym oddechem (co ma mi zapewnic spelnienie mojego zyczenia), popatrzylam z daleka na plaze, postalam w licznych korkach i ucieklam.
6.1. - znow mialo byc blisko, a wyszedl prawie caly dzien w podrozy. Ica. Kolejne duze miasto.
Ica i Chiclayo dostaja ode mnie nominacje na najbrzydzsze miasta swiata. Maja duza szanse na wygrana. Glosno, brudno, brzydko. Zmeczona, brudna, glodna i spragniona dojechalam do odleglej dzielnicy, gdzie mieszkal moj kolejny couchsurfingowy gospodarz (do tej pory wPeru ani razu nie zaplacilam  za nocleg), Luis. Na pierwszy rzut oka w porzadku, ale pogadalismy tylko jakies 10 minut, bo akurat wybieral sie do swojej babci, a i ja jeszcze chcialam tego dnia zaliczyc oaze Huancachina w poblizu miasta.
Oaza... ladna. Zielona. Turystyczna. Gory piasku, bo tu jak w calym prawie Peru, ktore do tej pory poznalam, pustynia i nic wiecej.  Chyba warto. Wrocilam z oazy, zasiadlam w kafejce internetowej i to tyle, co sie do tej pory wydarzylo ;)




* postanowilam wymienic ladne miasta, ktore widzialam w Ameryce:
Antigua Guatemala, Granada i Leon w Nikaragui, Cartagena w Kolumbii, Loja i Cuenca w Ekwadorze. Ew. centrum Quito i Bogoty. Koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz