piątek, 17 stycznia 2014

W gory!

Nocnym autobusem, strasznie wymeczona, po 13 godzinach jazdy dotarlam do Tomepampa, malutkiej miesjcowsci w kanionie Cotahuasi (drugim najglebszym w Ameryce). Tym razem zdecydowanie zeszlam z turystycznego szlaku. Pierwsza oznaka: brak sygnalu w telefonie.
Poniewaz dotarlam o 4 rano, troche zajelo mi znalezienie hostelu, ktory znalazl dla mnie Manuel, ale udalo sie. Po paru godzinach snu ruszylam zwiedzac. Pierwszego dnia odwiedzilam gorace (wlasciwie to cieple) zrodla Lucha i wybralam sie na gore, gdzie podobno byly jakies ruiny. Jak juz wspominalam, jest pora deszczowa, wiec mniej wiecej w polowie drogi zlapala mnie ulewa, na szczycie dopadla mnie burza z piorunami i grad, zobaczylam jakies pol zawalone domki (ktore uznalam za ruiny, z reszta tak by wypadalo biorac pod uwage opisy miejscowych), w polowie drogi powrotnej juz swiecilo slonce. Meczacy ten pierwszy dzien...
Drugi rownie meczacy. Cel: wodospad Sipia. Poniewaz jedyny autobus tam jadacy uciekl mi o 6.30 rano (odjezdzal z innej miejscowosci), zdecydowalam sie isc na piechote (3-4 godz., jak mnie ktos poinformowal, caly czas z gorki). Na poczatku zabladzilam. Jakos tak wyszlo, ze skracajac droge weszlam na inna sciezke i po godzinie marszu dotarlam na andyjskie wysypisko smieci. Przerazajacy widok... Kiedy w koncu udalo mi sie znalesc wlasciwa droge mialam sporo szczescia. Na piechote szlam moze 1,5 godziny, reszte drogi pomogly mi pokonac dwa samochody. I tak dotarlam w niesamowitym upale nad wodospad... Jeden z najlepszych wodospadow, jakie w zyciu widzialam. Potezne ilosci wody, potezna wysokosc, rwaca gorska rzeka... I przepiekna tecza nad wodospadem. Warto bylo:) Zwlaszcza ze w drodze powrotnej (caly czas pod gorke) zabral mnie na motorze John, poznany w autobusie anglik, jedyny oprocz mnie turysta w tej okolicy.
Trzeciego dnia, jako ze bylam juz nieco zmeczona dalekimi wedrowkami, poszlam tylko nad pobliskie jeziorko. A po poludniu ruszylam w droge powrotna do Arequipa.
Podsumowujac, kanion bardzo piekny, deszcz - dokladnie tak jak sie spodziewalam, kondorow nie widzialam, ale i tak warto bylo.
Po 3 godzinach przespanych w Arequipa - kolejna podroz. Do Puno. Znow daleka, ale piekna droga.
Puno, miasto polozone na 3800 m n.p.m., nad jeziorem Titicaca, drugim co do wielkosci jeziorem Ameryki Poludniowej, najwyzej polozonym zeglownym jeziorem swiata, swietym jeziorem Inkow.
Miasto samo w sobie brzydkie, ale jezioro..... Oooogrooomneeee.
Dzis z samego rana wybralam sie nad jezioro i zakupilam bilet na statek, aby zwiedzic plywajace wyspy Uros i wyspe Taquile.
Mysle, ze warto zobaczyc plywajace wyspy, ale wlasciwie to mozna tez zobaczyc je na zjdeciu. Bylam mocno rozczarowana ta wycieczka.
Wyspy Uros, zbudowane z wielu warstw trawy totora, ulozonych na wycietym z brzegu bloku darni, zakotwiczone porzadnie w dnie jeziora i zamieszkale przez Indian, ktorzy zyja chyba tylko z turystow. Sprzedaja tandetne pamiatki i pobieraja oplaty za wstep i za przeplyniecie trzcinowa lodzia z wyspy na wyspe. Wysp jest podobno 80, zyje na nich w bardzo biednych warunkach, w trawiastych chatkach ok 500 rodzin. Tradycja siega czasow preinkaskich i ciezko sobie wyobrazic, jak by ci ludzie wspolczesnie przezyli, gdyby nie turysci... Stara Indianka zrobila nam prezentacje pt "jak zbudowac wyspe", nastepnie sprobowala wszystkich sposobow, zeby wyciagnac z nas pieniadze, a potem juz odplynelismy na wyspe Taquile.
Spodziewalam sie, ze bedzie lepiej, ale wlasciwie to nie bylo. Poza Indianami w kolorowych strojach, ktorzy pobierali 1 sola za zrobienie sobie zdjecia nie bylo nic godnego uwagi. Zjadlam tam najdrozszy w Peru obiad (20 soli), po ktorym nadal bylam glodna i poczulam sie mocno rozczarowana ta wyprawa. Jedynym plusem byla para Polakow, ktorych poznalam podczas rejsu. Wspolnie, po polsku, pomarudzilismy sobie na temat tej wyprawy.
A po powrocie, odbilam sobie kiepski obiad i zjadlam porzadna, dwudaniowa kolacje za 2 sole. I kupilam rekawiczki, bo tu pogoda jak u nas w listopadzie ;)
Moj gospodarz, Javier, jest malo komunikatywny i ma w domu bardzo zimna wode, nie ma za to swiatla w lazience... Nie zawsze jest rozowo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz