wtorek, 26 marca 2013

Plaże, wodospady, dżungle i tęczowe ludki- czyli Kostaryka 2

20.03, jedziemy do nadmorskiego miasteczka Puntarenas, gdzie czeka na nas Vanessa, nasza nowa couchsurfingowa gospodyni. Puntarenas moze i jest male i  nieciekawe, ale posiada 2 uniwersytety, na jednym z ktorych, w ramach wymiany studenckiej, uczy sie Vanessa (ktora jest Amerykanka). Wita nas na przystanku autobusowym i zabiera do swojego miekszania, ktore znajduje sie ladny kawalek za miastem. Wieczorem urzadza mala impreze, wiec poznajemy jej znajomych - miejscowych i zamiejscowych - i znow jemy pyszne ceviche.
Za porada Vanessy i jej przyjaciol nastepnego dnia wybieramy sie do Montezuma, gdzie mamy zobaczyc, dla odmiany, wodospad. Wodospady chyba nigdy nam sie nie znudza. Podroz jest dosc skomplikowana, najpierw plyniemy promem, potem jedziemy na stopa podrzedna drozka, co zabiera nam sporo czasu. Ostatni samochod, ktory nas podwozi okazuje sie byc... taksowka. "Takie rzeczy tylko w Kostaryce!" - zapewnia nas kierowca, ktory chetnie zabiera nas ze soba pomimo naszego braku pieniedzy. Do samego wodospadu wspianamy sie kamienna sciezka, przerzucajaca sie co jakis czas przez rzeke. Plywamy w duzym basenie pod wodospadem, a potem, w ten sam sposob co poprzednio, wracamy. Do promu zawoza nas Amerykanscy turysci, z ktorymi zaprzyjazniamy sie, jemy wspolnie obiadi ktorzy odwoza nad potem az do samego domu Vanessy. I cale szczescie, bo nagle urywa sie chmura i po 3 sekundach przebywania poza samochodem jestesmy przemoczeni do suchej nitki.
22.03, zegnamy sie z Vanessa i jej chlopakiem, Robertem i jedziemy na poludnie. Wkrotce konczy nam sie wiza, wiec trzeba sie ewakuowac. Jedziemy kawalek autobusem, potem lapiemy stopa. Davidowi zaczyna sie to chyba coraz bardziej podobac. Nocujemy w malym bambusowym hostelu, w srodku dzungli, niedaleko miasteczka Uvita. Wieczorem jeszcze zdazamy zobaczyc kolejny wodospad. Zasypiamy wpatrujac sie w ciemna sciane dzungli i sluchajac cykad i nocnych ptakow. Gdyby nie to, ze naprawde nie mamy czasu, chetnie zostalibysmy tu na dluzej.
2 ostatnie dni w Kostaryce spedzamy nieopodal granicy z Panama, wraz z grupka brudnych hipisow ze wszystkich stron swiata. Male, lokalne Rainbow Gathering, o ktorym dowiedzialam sie od mojego starego juz znajomego Sergia (vel Heliosa), z ktorym to jezdzilam na stopa w Meksyku i wedrowalam do wodospadow nad jeziorem Atitlan w Gwatemali. Tak wiec spedzilismy 2 leniwe dni w srodku lasu, z dlugowlosymi ekologami-wegetarianami, gotujac warzywa na kuchni polowej i myjac sie w rzece popiolem... Tak, jest to interesujace doswiadczenie i zupelnie nowy punkt widzenia.
Dogranicy dotarlismy w malo standardowy sposob, jadac boczna, zapomniana chyba przez wszystkich droga, ciagnaca sie wiele kilometrow wzdluz granicy. O dziwo, za wjazd do Panamy zaplacilismy tylko jednego dolara, a celnicy uwierzyli nam na slowo, ze posiadamy bilet powrotny w formie elektornicznej. Witaj Panamo!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz